Tak. Wiem, że mogłam się rozczarować. Tak. Wiem, że jest mnóstwo rzeczy, które chwalebnymi dla Paryża nie są. Tak. Wiem, że wielu wróciło zniesmaczonym.
To wszystko wiedziałam, odkąd zauważyłam jak kraj ten mi w duszy gra. A odkryłam to wiele, wiele lat temu. Nie wiedząc o nim nic więcej (z pierwszej ręki) poza wspomnieniami Mamy z pobutu tamże (a może “aż”)
„Nie myśl, że Paryż pachnie fiołkami”…
„Nie myśl, że to błyszcząca kraina, w której słodycz płynie ulicą”…
„No ale… musisz to zobaczyć sama”.
Później dochodziły opinie innych, którzy także już tam byli. Wiele z nich mało przekonujące, że Paryż to cud, miód i ultramaryna.
A mnie grało w sercu.
Grało coraz głośniej. Wiedziałam, że część mojej rodziny wyemigrowała do Francji przed wojną. Wiedziałam, że Dziadek, którego nie miałam okazji poznać (zmarł zanim się urodziłam) spędził tam kilkanaście lat, wspaniale posługiwał się tym językiem i do końca życia tęsknił do kraju z którego musiał wrócić do Polski. Już wiem, że ekspozycja moich genów na kwestię Francji, języka francuskiego, tamtejszej magii – to od Niego. W czasach liceum namiętnie oglądałam „Sabrinę”. Bo coś mi kazało. Najpierw kaseta, później płyta – chyba obie już są zdarte od intensywności moich ówczesnych seansów. Od 15 lat w moim domu wisi ogromny obraz wieży Eiffla, który kupiłam, bo coś mi kazało. Dlaczego wcześniej nie sprawdziłam na własnej skórze..?
Teraz już wiem.
Nie sądzę, bym wcześniej była tak przygotowana na przyjęcie do swojego serca paryskiego klimatu. A dodam, że byłam tam zimą, a nie piękną wiosną.. Poza tym wiedziałam, że jeśli odwiedzę to miasto, to nie na szybko – zaliczając kolejną, głośną atrakcję. To miało być po mojemu, z moim własnym planem i tempem. W towarzystwie, które miało być dokładnie takie, jakie było.
Montmartre przywitał nas o poranku. Blade słońce oświetlało panoramę miasta, które dopiero się budziło. Z planem w ręku wiedziałam, który punkt tej części Paryża zobaczyć, wiedziałam z którym jaka wiąże się historia. Długa wędrówka przez Cmentarz Montmartre, Moulin Rouge, przepiękne ulice, aż do Centrum Lafayette, zachwycająca biblioteka BNF, Luwr i ogrody, kościół de la Madeleine, Petit Palais i cała reszta przecudownych miejsc znanych i mniej znanych…
Wejście do zatłoczonego metra było dla mnie początkowo nie do przejścia. A jednak. Chęć chłonięcia coraz bardziej uroków tego pięknego co miasto oferuje – była silniejsza. Zwłaszcza, że metro okazało się całkiem umuzykalnione!
Kolejne uliczki z których każda była najprawdziwszym, architektonicznym dziełem sztuki. Kościoły i katedry ze swoimi historiami, zbudowane tak wyniośle. Koronkowe wręcz zdobienia kamiennic, wnętrza, światła, parki, aleje, każda mówi coś, każda czyta jakąś historię. Z nosem w przewodniku i mapie odkrywaliśmy z zachwytem kolejne miejsca, po których stąpali wspaniali ludzie historii sztuki tego świata!
Magia rozlewała się każdego dnia..
Nie liczyliśmy kilometrów, które przeszliśmy przez cały tydzień. Dodam, że wśród naszej trójki był 13-latek, który średnio lubi takie długie, piesze wędrówki. Chodził dzielnie, a ciekawość z jaką tam pojechałam udzieliła się i jemu! Kolejna magia. Każde architektoiczne cudo okraszałam rozmarzonym spojrzeniem, a nie raz i nie dwa popłynęła łza wzruszenia. To takie wzruszenie, gdy widzisz coś pieknego i nagle Cię szarpnie. Tak w sercu, w kościach. W środku.
Cudowne rozczarowanie. Cudowne przeżycie. Noc przed wycieczka do dzielnicy Monparnasse nie mogłam spać. Z wrażenia. Z wrażenia, które wybuchło po przeczytaniu jednej z książek autorstwa Sylwii Zientek : „Polki na Monparnassie”. Miałam dokładnie przygotowany plan zwiedzania tej dzielnicy.
Miałam też przygotowane historie, które działy się pod kolejnymi numerami kolejnych ulic. Ania Bilińska! Olga Boznańska! Aniela Pająkówna! Tamara Łempicka! Picasso! Hemingway, którego książkę „Ruchome Święto” pochłonęłam w jeden wieczór po przyjeździe z Paryża. Gertruda Stein! Dotykasz bramy przez którą przechodzili, spacerujesz ścieżkami, którymi spacerowali, robisz zdjęcia w miejscach w których i oni mieli robione… Dotykasz historii! Pieknej, ważnej historii! A Twoi towarzysze podróży słuchają co masz do powiedzenia, co wcale nie było takie oczywiste, że będą 😉
5 centymetrów nad ziemią! Tak się czułam. Cała, niepochlebna część – jakby zbladła. Tak bardzo zbladła, że uznałam ją za taką, którą musiałam zobaczyć, powąchać i doświadczyć, żeby mieć swój własny, pełen obraz.
Gertruda Stein mawiała, że Nowy Jork to jej miasto… ale Paryż, to jej dom..
Nie pamiętam, by któreś miejsce tak bardzo mnie wzruszyło jak właśnie to miasto.
Wróciłam naładowana tamtejszą energią. Jakby zawieszona między epokami. Magicznie.
Syndrom paryski – dolegliwość występująca u turystów, najczęściej japońskich, którzy odwiedzając Paryż odkrywają, że miasto nie spełnia ich oczekiwań, a ich wymarzony czy znany z literatury obraz Paryża różni się w znaczący sposób od współczesnej rzeczywistości.
No cóż… Mogę jedynie współczuć. I polecić, żeby nie pozwolić sobie, by minusy zasłoniły plusy! Ale też być ich świadomym!
Mam już plan kolejnej paryskiej przygody. Mam też plan przygody na inną część tego kraju!
Zakochana, oszołomiona, zainspirowana, szczęśliwa